Gość 04.05.2016 22:27
Szczęść Boże.
Mam pytanie o sferę seksualną w małżeństwie, które pragnie żyć zgodnie z nauką Kościoła i pilnować by współżycie było wyrazem miłości, było otwarte na życie i nie było w nim hołdowania dewiacjom.
O to hołdowanie dewiacjom chcę właśnie zapytać, bo zauważyłem, że Odpowiadający, gdy pada pytanie o bardziej ekstrawaganckie zachowania seksualne, bardzo często podpiera się tym sformułowaniem w zasadzie zawsze unikając odpowiedzi wprost. Trochę tak jakby asekuracyjnie (w dobrej wierze). Mam wrażenie, że to sformułowanie używane jest przez Odpowiadającego z zamiarem wyperswadowania czy odwiedzenia od takich zachowań seksualnych „na wszelki wypadek”. Pojawia się jako swego rodzaju przestroga, że to czy tamto MOŻE BYĆ hołdowaniem dewiacji takiej to a takiej. Albo jako wskazówka, żeby się zastanowić czy to czy tamto PRZYPADKIEM NIE JEST hołdowaniem takiej czy innej dewiacji.
Chciałbym tutaj uzyskać jednoznaczną odpowiedź. Czy ten tryb przypuszczający, że coś może teoretycznie być hołdowaniem dewiacjom oznacza, że jest taka sytuacja, że dane zachowanie seksualne, nazwijmy je ekstrawaganckim, choć może bardziej precyzyjnie - odbiegającym od jakiejś normy (jakiej normy?), może po prostu nie być hołdowaniem dewiacjom i nie będzie w nich nic złego?
W zasadzie pytanie jest takie…
Czy żeby można było mówić, że mamy do czynienia z hołdowaniem dewiacji musimy faktycznie mieć dewiację? Czy samo „nietypowe” zachowanie seksualne, które w ekstremalnej formie może być elementem jakiejś dewiacji, już tylko z tego powodu że „może być” jest złe? Czy będzie naganne tylko wówczas, jeśli faktycznie wiąże się z dewiacją jednego z małżonków?
Może dla rozjaśnienia podam kilka ogólnych przykładów.
(...)
Dopytuję, bo wydawało mi się zawsze, że ten element dewiacji, czyli niezdrowego, nieumiarkowanego, chorobliwego zainteresowania jakąś formą aktywności seksualnej i uleganie mu jest warunkiem koniecznym by mówić o hołdowaniu mu i tym samym w ogóle o grzechu.
Taki lekki przykład, który mam wrażenie potwierdza moje przypuszczenia.
Poproszenie żony o założenie pończoch bo w nich się mężowi podoba. Przecież trudno sobie wyobrazić, że samo w sobie jest to grzechem. Ale przecież może być, jeśli mąż jest dewiantem fetyszystą na punkcie pończoch i tak chce realizować swoje potrzeby.
I w związku z tym… Czy małżonkowie mogą okazjonalnie spełniać swoje fantazje seksualne jeśli nie są one elementem dewiacji, nawet jeśli są jakimś odstępstwem od „normy”? (Sęk w tym, że fantazjuje się zazwyczaj o rzeczach poza normą, nietypowych, jakoś odległych czy nieosiągalnych ot tak po prostu, a nie o powszednich i rutynowych.)
Czy jednorazowe, albo sporadyczne spełnianie fantazji swoich lub męża/żony będzie grzechem hołdowania dewiacji (pomimo że faktycznie żadnej dewiacji w małżeństwie nie ma)? Czy małżonkowie mogą sobie od czasu do czasu jakoś urozmaicić seks, podjąć jakąś erotyczną grę, wcielić się w rolę, wyłamując się ze schematów?
Pytam oczywiście jako świadomy katolik, który zdaje sobie sprawę, że ludzie mogą mieć bardzo różne i nieraz ekstremalne fantazje, których spełnienie bezsprzecznie wiązałoby się z grzechem nieczystym czy też przeciwko godności człowieka. Te proszę wykluczyć ze swojej odpowiedzi, gdyż nie o nie mi chodzi w pytaniach. Rozumiem też, że wszędzie potrzebny jest umiar, opanowanie i zdrowy rozsądek.
Z dewiacją mamy do czynienia, o ile dobrze pamiętam, w dwóch sytuacjach: gdy popęd płciowy jest niewłaściwie przeżywany (np. dominowanie a nie miłość) albo gdy jest niewłaściwie ukierunkowany (np. przedmiot nie osoba). By coś nazwać dewiacją trzeba by chodziło o jedyny albo dominujący sposób zaspokojenia popędu seksualnego. Rozumiem więc, że sporadyczne założenie pończoch dla zwiększenia swojej atrakcyjności albo takie sporadyczne danie klapsa wcale o dewiacji świadczyć nie musi. Ale proszę zwrócić tu uwagę na jeden drobiazg: nie chodzi tylko o to, jak często takie zachowanie występuje, ale też na ile występuje, dominuje w pragnieniach. Ten jeden raz, będący spełnieniem wieloletnich, skrywanych fantazji, też chyba byłby niewłaściwy.
Nie potrafię ostro wyznaczyć granicy między miłością a egoizmem (np w pragnieniu dominacji), między pragnieniem osoby, a rzeczy (na ile ważna jest osoba, na ile jej strój). Wydaje mi się, że każdy powinien w swoim sumieniu rozsądzić sam, czy aby na tej granicy już nie balansuje albo czy już jej nie przekroczył. Trudno to wyrazić w liczbach (np ilość takich zachowań/ilość stosunków, długość takich zachowań/długość całego stosunku itd).
J.