Gość 12.04.2014 14:01
Jesteśmy od kilku lat małżeństwem, mamy dwójkę dzieci rok po roku. Potem jeszcze raz byłam w ciąży, ale poroniłam. Panicznie się bałam kolejnych ciąż, więc postanowiliśmy sumiennie się przyłożyć do NPRu (wcześniej stosowalismy tak"na oko" i z wielkim lękiem). Od ponad pół roku stosujemy nie bez trudu i poświęcenia. Do tej pory byłam niezwykle dumna z tego, że mi to tak ładnie wychodzi, książkowo wręcz, wiem kiedy można współżyć, kiedy nie, nie stosujemy antykoncepcji, och ach jak pięknie i jeszcze po Bożemu. Żeby było jeszcze piękniej to się systematycznie dokształcałam, czytałam co się dało, żeby mieć idealna wiedzę i podobną skuteczność.
Niestety (a może stety?) trafiłam na różne artykuły, fora itd, na KKK i encykliki; poczytałam, podumałam i ta moja idealna wizja pękła jak bańka mydlana.
Bo NPR jest wszędzie promowany, a tak naprawdę jest tylko dozwolony w wyjątkowych przypadkach. Bo z wygody i własnego egoizmu nie można ograniczać ilości dzieci. Bo stosowanie NPRu nie różni się za wiele od antykoncepcji pod względem mentalności. Bo skrupulatne planowanie czasu narodzin i ilości dzieci nie ma nic wspólnego z wielkodusznym otwarciem na życie.
Z innych źródeł z kolei wyczytałam, że to niekatolickie podejście,które trąci fideizmem. ALE przecież Bóg wie co dla nas najlepsze. Wiadomo, że chleb nam nie spadnie z nieba i nie zostaniemy za każdym razem cudownie wyleczeni z zapalenia płuc, ale czyż dzieci to nie co innego??Od wieków były błogosławieństwem, a nie ciężarem. Dopiero od antykoncepcji myślenie się zmieniło i każdy się przed dzieckiem broni.
Czuję się jakbym dostała obuchem w głowę. Mętlik. Wiem, że dzięki łasce nie wrócę do tego co wcześniej myślałam, że skoro stereotypową dwójkę już mam i to stosunkowo wcześnie, to wystarczy, ewentualnie gdzieś kiedyś jakieś trzecie.
Ale mnie to zupełne otwarcie na życie gryzie i nie daje spokoju. Wiem, że nawet moja stara postawa jest dziwactwem w dzisiejszym świecie. Ale tak zupełnie bez planu? zawierzyć Bogu, zaufać i realizować swoje powołanie w małżeństwie rodząc dzieci? Zupełne zaufanie i otwartość wydaje mi się najbardziej logicznym wyjściem. Bo Bóg wie lepiej od nas co jest dla nas dobre. Ale czy to nie jest zbyt radykalne? Czy taka bezwględna otwartośc na dzieci nie zważając na zdrowie i finanse/warunki lokalowe jest odpowiedzialna? Zwolennicy otwartości twierdzą, że to jest właśnie odpowiedzialność. No nie wiem, co prawda święci wyniesieni na ołtarze właśnie tak radykalnie poszli za Chrustusem...Mamy być gorący a nie letni...
Kościół pozwala stosować npr. A ilość potomstwa pozostawia roztropnej decyzji małżonków. Tak o tym czytamy w Katechizmie Kościoła katolickiego:
Okresowa wstrzemięźliwość, metody regulacji poczęć oparte na samoobserwacji i odwoływaniu się do okresów niepłodnych są zgodne z obiektywnymi kryteriami moralności. Metody te szanują ciało małżonków, zachęcają do wzajemnej czułości i sprzyjają wychowaniu do autentycznej wolności.
Wychodzi więc na to, że niektórzy za grzech uważają słuchanie Kościoła. Uważają, ze ten Kościół stawia zbyt niskie wymagania... Ciekawe dlaczego uzurpują sobie prawo decydowania, co jest grzechem, a co nim nie jest.... Ale odpowiadający nie ma ochoty dyskutować na temat tego, jak Kościół uczy. Bo oczywiście zachęca też do wielkoduszności. Ale....
Stosowanie antykoncepcji jest grzechem ciężkim. Jaki jednak grzech ewentualnie popełnia ten, kto stosuje npr? Metoda sama w sobie grzeszna nie jest. Na pewno więc stosujący ją nie grzeszą przeciwko 6 przykazaniu. To przeciw jakiemu? Wychodzi na to, że grzeszą przeciwko wielkoduszności. Czyli są małoduszni.
Mogę sobie wyobrazić sytuację, gdy małoduszność jest grzechem ciężkim. Np. gdy ktoś spiesząc się do pracy nie pomoże osobie, która uległa poważnemu wypadkowi. Nazwałoby się to wprawdzie nieudzieleniem pomocy a nie małodusznością, ale niewątpliwie czyn też małodusznym też nazwać by można. Zasadniczo jednak małoduszność jest co najwyżej grzechem lekkim. To oczywiście też problem, ale znacznie mniejszego kalibru. Zwłaszcza że moim zdaniem osobie, która ma dwójkę dzieci i stosując metody naturalne wcale nie wyklucza, że kiedyś przez jakiś błąd pojawi się kolejne, trudno małoduszność zarzucać. Naprawdę.
I zastanawiam się, co jeszcze nie jest małodusznością, a co już nią jest w innych dziedzinach życia. Ot choćby w takiej sprawie dzielenia się z biednymi swoimi pieniędzmi. Ile trzeba rozdać, żeby nie być małodusznym? Ale nie rodzinom ze swojej wspólnoty czy organizacji. Nieznajomym, którzy przychodzą pod drzwi, którzy śpią po noclegowniach dla bezdomnych. Albo proboszczowi, który zbiera na witraże do kościoła. Ile trzeba dąć, by z czystym sumieniem powiedzieć, że nie jest się małodusznym? Podejrzewam, że zdecydowana większość tych, którzy zarzucają małoduszność rodzicom nie decydującym się na kolejne, dziecko nad tym problemem w ogóle się nie zastanawia.
Szczerze? Jak to piszę, to ogarnia mnie coraz większa złość. Oczywiście nie na Panią. Na tych, którzy takie bzdury o niezgodności npr z nauczaniem Kościoła wypisują. Wiem przedstawiciele którego ruchu w Kościele takie rzeczy gadają. I za każdym razem mam ich wielką ochotę zapytać, kto im dał prawo kwestionować nauczanie Kościoła. Dziś jednak zadałbym im inne pytanie. Czy wmawiając komuś, że popełnia grzech, gdy wedle nauczania Kościoła niekoniecznie popełnia, sami nie postępują małodusznie. To takie małoduszne wytykać ludziom ich bardzo wątpliwe winy. Wytykać, by samemu pławić się w poczuciu tego, ze się jest lepszym, bo ma się piecioro dzieci. I pogardzać innymi. Czy się z tego spowiadają? Czy spowiadają się z tego, ze robią ludziom w głowach mętlik odnośnie do nauczania Kościoła? Ależ nie! Jedyni prawdziwi chrześcijanie powołani są do poprawiania całego świata, ale przecież nie siebie!
Proszę naprawdę się nie martwić. Oczywiście może się Pani zdecydować na więcej dzieci. Ale Kościół decyzję w tym względzie zostawia Pani i Pani mężowi. Nikt nie ma prawa mówić, że decydując tak czy inaczej popełnia Pani grzech. Powtarzam, co najwyżej grzech małoduszności. Na pewno nie grzech stosowania antykoncepcji.
J.