Gość44 04.06.2012 09:13
Mam pytanie. Miałam egzamin pisemny na studiach podyplomowych. Szłam na ten egzamin z myślą, żeby napisać go samodzielnie, nie miałam żadnych ściąg itd. Okazało się to niemożliwe - egzamin polegał na pracy "wspólnej" za całkowitą aprobatą pana profesora, który wychodził z sali kilkakrotnie i nie uciszał hałasu na sali, tylko się dobrotliwie uśmiechał (może dlatego, że i tak wszyscy muszą zdać, dużo kosztują te studia itd.). Potraktowano to jako czystą formalność. A więc na egzaminie była praca wspólna. Trudno to w ogóle nazwać egzaminem. Sprawdzaliśmy ze sobą odpowiedzi, pomagaliśmy sobie nawzajem. Głupio by było, gdybym jako jedyna do nikogo się nie odezwała i siedziała jak zaklęta. Nie rozsiadano nas (nie było gdzie, sala była ciasna). Czy w takiej sytuacji i w takich okolicznościach popełniłam grzech, skoro naprawdę chciałam zachować się uczciwie?
Skoro egzaminator tak ustawił reguły egzaminu, to Ty dostosowując się do nich nie popełniłaś grzechu...
Robienie takiego egzaminu nie bardzo ma sens. Z drugiej jednak strony przywiązywanie do egzaminu takiej wagi, jakby to była najświętsza sprawa też nie ma sensu. Zdawanie egzaminów wynika z jakiejś przyjętej przez nas konwencji. Jeśli egzaminator uznał, ze skoro się uczyliście to coś tam wiecie i to wystarczy, to chyba nie tragedia. Chyba że by to egzamin sprawdzający wiedzę, której brak może komuś zaszkodzić. Np. egzamin ze znajomości przepisów ruchu drogowego dla kierowców czy z udzielania pierwszej pomocy dla ratowników medycznych...
J.