Adrian z Chicago. 14.11.2010 08:05
Panstwo demokratyczne oparte jest na tym, ze wiele jednostek godzi sie na to, by wola wiekszosci z nich zostala spelniana. Obywatel w panstwie demokratycznym jakby zawiera kontrakt, w ktorym stoi, ze on ma wplyw na wladze za pomoca swojego glosu (czyli tez on jest wladza, tak jak inni obywatele), jednak, jesli wynik glosowania go nie zadowala, to nie bedzie protestowal, bo przeciez zgodzil sie na to, zeby decyzje wiekszosci byly ustanawiane prawem. Jego praw jednostki nie broni nawet do konca konstytucja, bo przeciez i ja mozna zmienic, gdy 2/3 glosujacych tego chca (tak jest w USA, nie wiem jak w Polsce). Moje pytanie jest takie: Czy zgadzajac sie na zycie w spoleczenstwie demokratycznym i zgadzajac sie na rzady wiekszosci i nasza ich akceptacje, oraz akceptacje ich wynikow, mamy jakiekolwiek moralne prawo do protestu, gdy panstwo demokratyczne nam, jako jednostce, "dla dobra innych" szkodzi? Przeciez zgodzilismy sie respektowac prawa ustanowione przez wiekszosc nawet, jesli nam nie pasuja. Czy ma moralne prawo protestowac np czlowiek, ktory placi bardzo wysokie podatki, skoro ten czlowiek, bedac obywatelem panstwa demokratycznego, automatycznie zgadza sie respektowac wszystkie ustawy wiekszosci, nawet te, ktore odbieraja mu duza czesc owocow jego pracy? Czy nie przeczy samemu sobie? Rozumiem, ze wiekszosc nie ma prawa ustanawiac praw sprzecznych z Prawem Bozym (czy prawem naturalnym), jak np legalizacja dajmy na to zabijania Zydow, kalek, czy dzieci nienarodzonych, ale czy istnieje limit tego, co panstwo za pomoca demokratycznego glosowania moze odebrac obywatelowi z jego majatku?
Hmmm.. Po pierwsze: człowiek nie wybiera państwa, w jakim przychodzi mu żyć. A nawet jeśli, to ma prawo brać udział w normalnej, demokratycznej grze. Czyli ma prawo do protestowania. Nie tylko wtedy, gdy chodzi o ustalanie praw przeciwnych prawu Bożemu.
Bo co w gruncie rzeczy znaczy wola większości? Gdyby organizowano w jakiejś sprawie referendum, można by o takiej woli większości mówić. Ale i wtedy można działać na rzecz przekonania obywateli do swoich racji. Tymczasem my wybieramy tylko przedstawicieli. A ci przedstawiciele bardzo często nie głosują tak, jakbyśmy chcieli. W polskich realiach także często nie mają zamiaru spełnić wyborczych obietnic. A przecież to często właśnie z powodu tych obietnic uzyskali głosy wyborców. Protestowanie, domaganie się takich czy innych decyzji, jest normalną grą sił w demokratycznym państwie. Uciekanie od takich nacisków powoduje tylko to, ze głos tych milczących w publicznej debacie się nie liczy...
J.