zofia 29.12.2004 07:31

Proszę o poradę w trudnej dla mnie sprawie. Jestem osobą religijną, która stara się żyć wg przykazać. Jestem stanu wolnego i spotykam się z mężczyzną (też stanu wolnego), który wierzy w Boga, uważa się za katolika, ale wypełnianie praktyk religijnych pozostawia sporo do życzenia.

Problem dotyczy sfery intymności - seksualności. W trakcie naszych wspólnych częstych spotkań dochodzi do naruszenia 6 przykazania (według mojej oceny). I tu pojawia się problem, gdyż granica oddzielająca to co dozwolone od tego co zabronione w naszych odczuciach nie pokrywa się. Istnieje ogromna różnica zdań w tej kwestii, istnieje przepaść. Jego ocena jest zdecydowanie bardziej liberalna. Uważa (po licznych próbach dał się przekonać), że dopiero sam stosunek płciowy jest (ewentualnie) naruszeniem 6 przykazania - choć nie do końca, bo przecież nikogo nie zdradzamy i nie krzywdzimy, gdyż jesteśmy stanu wolnego. Odpowiedź, że krzywdzimy siebie jest dla niego pustym sloganem, którego nie potrafię poprzeć argumentami. Treść słów: „nie cudzołóż” przyjmuje dosłownie i nic po za tym, bo komentarze i interpretacje stworzyli księża, za którymi nie przepada.
Nie potrafię wytłumaczyć i przekonać, że nie tylko współżycie seksualne, ale także inne czynności doprowadzające i potęgujące stan podniecenia są już grzechem, i na czym ten grzech, krzywda polega. Dodam na marginesie, że jesteśmy dojrzałymi ludźmi po 30-ce i argumenty używane w stosunku do ludzi młodych (typu: znajdziesz lepszego, lepszą i będziesz żałować przeszłości) nie znajdują zastosowania. Zresztą nie mam zamiaru szukać, bo to człowiek wartościowy z wieloma zaletami, które jak wcześniej wspominałam, nie koniecznie wynikają z moralności chrześcijańskie (katolickiej).
Nie jest możliwe unikanie wszelkich kontaktów fizycznych z osobą, która tego pragnie i co najważniejsze ma diametralnie różne spojrzenie na owe zagadnienia. Trudno też jest zanadto obstawać przy swoim, gdyż kompromis jak w każdej innej dziedzinie tak i tu jest wymagany.
Jego zdaniem właśnie na kontaktach fizycznych bliskość polega i jest to cecha, która różnicuje związek pomiędzy nami od relacji koleżeńskich.
Przeczytałam niedawno udzielonej na forum jednej z czytelniczek odpowiedzi o treści:
„Przed ślubem niedozwolone są takie zachowania, działania, które rozbudzają podniecenie seksualne. Jeśli następuje mimo woli przy działaniach niewinnych, narzeczeni powinni tych działań zaniechać. Zasada ta dotyczy także pocałunków...”.
Postawa taka jest trudna, choć myślę iż możliwa, jednak wymaga ona od obu stron podobnej świadomości i podejścia do spraw religijnych, a o to w dzisiejszym świecie naprawdę trudno, czego jestem wraz z moim partnerem przykładem. :-(

Pewnie uzyskam radę, że powinniśmy zawrzeć związek małżeński. Otóż powyższe nie wchodzi w grę gdyż po pierwsze on nie jest gotowy do podjęcia takiej decyzji, a ponadto rozwiązałoby to jeden problem, a zrodziło szereg kolejnych np.: antykoncepcja, religijne wychowywanie potomstwa itp.
Kolejna nasuwająca się rada to pewnie skończyć tę znajomość. I to nie jest takie proste, gdy w grę wchodzą uczucia (z obu stron), ponadto przecież nikt w życiu nie chce być sam, no i jak wspominałam nie jesteśmy już najmłodsi. Ponadto nie można zrywać kontaktów tylko dlatego, że mamy odmienną świadomość i wynikające z niej poczucie winy. Jak zatem radzą sobie pary różnych wyznań, a i takie przecież się zdarzają, skoro katolik i „słaby katolik” nie potrafią dojść do kompromisu.

W tekście zadałam wiele istotnych pytań, spróbuję je zebrać:

Proszę o odpowiedź czy bliskość polegająca na przytulaniu, całowaniu, pieszczeniu powodująca podniecenie (bez stosunku seksualnego) jest istotnie grzechem ciężkim, skutkującym brakiem możliwości przystąpienia do komunii świętej. Bardzo chcę korzystać z sakramentów św.? Spotykamy się często, bliskość ma miejsce, a więc praktycznie nigdy nie mogę przystępować do sakramentu??? To niemożliwe!
Jak przekonać partnera o tym, iż działania, które rozbudzają podniecenie seksualne są grzechem i na czym wyrządzona przez nie krzywda polega?
Jak poradzić sobie z opisanym problemem, jak pokierować naszym związkiem, by było dobrze? Dodam, że mam do czynienia z człowiekiem ambitnym, dumnym, którego łatwo urazić, a jednocześnie upartym, którego ciężko przekonać. No i co istotne: chcę z nim być.
Pozdrawiam

Odpowiedź:

Na pewno jest Pani w trudnej sytuacji. Odpowiadający nie zna takiego wyjścia, które by Panią zadowoliło. Często jest tak, że kiedy stawiamy zbyt wiele warunków, problemu nie da się rozwiązać. A być może trzeba poważniej rozważyć jedno z zaproponowanych przez Panią samą rozwiązań. Czasami rozwiązanie tkwi właśnie w zmianie podejścia do problemu.

Chce Pani być wierna Bogu i Jego nakazom. Wydaje się, że wyjściem jest szczera rozmowa z narzeczonym, w której przedstawi Pani swoje stanowisko. Ktoś kto kocha powinien to zrozumieć. Być może Pani narzeczony nie jest tak zły, by w narzeczeństwie, a potem w małżeństwie, myśleć tylko o swoich seksualnych potrzebach. Miłość to przecież znacznie więcej...

Odpowiadając na pytania zadane przez Panią w podsumowaniu:

1.Celowe wywoływanie w sobie lub w partnerze podniecenia seksualnego rzeczywiście jest grzechem ciężkim W takim stanie nie powinno się przystępować do Komunii...

2. O sensie przedmałżeńskiej czystości i sensie katolickiej etyki seksualnej w małżeństwie pieknie napisał o. Jacek Salij. Proszę zobaczyć TUTAJ i TUTAJ .

3. Odpowiadający nie zna uniwersalnego sposobu na przekonanie do swoich racji kogokolwiek. Tym bardziej jeśli ktoś jest ambitny i uparty. Istota problemu tkwi bowiem najczęściej nie w argumentach. Te nie przekonują niektórych nawet wtedy, gdy są najbardziej ewidentne. Raczej chodzi o to jak sprawić, by ktoś odważył się uznać, że dotąd błądził. Dlatego w tego rodzaju rozmowach trzeba być niezwykle pokornym i delikatnym. Właśnie pokornie i delikatnie trzeba przedstawić swój punkt widzenia. I liczyć, że zwycięży zdrowy rozsądek i miłość, a nie uprzedzenia...

Z zapewnieniem o modlitewnej pamięci:

J.
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg