Gość 17.01.2018 19:59
Pytanie, które przewija się wszędzie wiele razy, jednak wciąż nie mogę znaleźć pełnej odpowiedzi. Dlaczego dwoje ludzi - para, którzy razem mieszkają i zachowują czystość, nie mogą przystępować do Komunii Świętej i spowiedzi, bo "sieją zgorszenie"? Dlaczego mają przejmować się opinią innych ludzi i ich podejrzeniami? Nie rozumiem, na czym tak naprawdę polega tu grzech.
I kolejne pytanie. Dlaczego tak naprawdę seks przedmałżeński jest grzechem? Dwoje ludzi, którzy się kochają i wiedzą, że będą ze sobą na dobre i złe, niewiele się różnią od małżeństwa. Praktycznie tylko przysięgą. Przecież nikogo nie krzywdzą i nie ubliżają Bogu. Załóżmy, że pewne narzeczeństwo jutro bierze ślub. Dlaczego jeśli dziś będą współżyć to popełnią grzech, a jutro już nie? Jeśli najpierw jest szczera, prawdziwa miłość, a później pożądanie, to co w tym złego? Jeśli tych dwoje ludzi, bierze pełną odpowiedzialność za siebie nawzajem i za życie, które mogłoby powstać w wyniku tej miłości, to co jest grzechem? Dlaczego, ktoś, kto mieszka sam, ale co tydzień współżyje z nowo poznaną osobą, ma prawo przystąpić do spowiedzi (bo przecież nie będzie już współżyć z tą osobą, a mówi sobie, że przestanie to robić), a taka para nie?
Bardzo proszę nie pisać w odpowiedzi, że skoro ta para się kocha i chce być ze sobą na dobre i złe, to niech weźmie ślub i po problemie. Proszę o wyjaśnienie, co i dlaczego jest grzechem.
Być może mogą i być może jakiś konkretny ksiądz da im rozgrzeszenie. Ja, gdybym był księdzem, to bym nie dał. Nikt nie gorszy się tym, że w jakimś "studenckim" mieszkaniu przebywają i chłopcy i dziewczyny. Nikt nie gorszy się, gdy mieszkają razem brat i siostra. Ale gdy mieszka ze sobą "para" i nikt inny, to czy dziwne jest, że ludzie uważają, że żyją jak mąż z żoną? I że kiedy inni mają podobne dylematy, a zamierzają współżyć, to patrząc na taką parę, i to przystępującą do Komunii, myślą sobie, że to żaden problem? Na tym właśnie polega zgorszenie: że ktoś przeze mnie staje się gorszy.
Co do mieszkania razem przed ślubem... Piszesz: "Dwoje ludzi, którzy się kochają i wiedzą, że będą ze sobą na dobre i złe, niewiele się różnią od małżeństwa. Praktycznie tylko przysięgą". No właśnie o to chodzi. Nie było zawarcia małżeństwa. To trochę jak z wypłatą w robocie. Szef może być najfajniejszy i może ci obiecywać co chce. Dopóki nie masz pieniędzy w ręce nie wiesz, czy nie zmieni zdania. A o parach, które chciałby być ze sobą, żyli bez ślubu, ale potem albo przed ślubem albo zaraz po ślubie się rozeszli nie chce się nawet pisać. Przysięga jest - powinna być - zobowiązaniem. Bez tego są deklaracje, z których bez problemu można się wycofać.
Dla wierzącego jest jeszcze jeden, niezwykle ważny argument: Kościół uczy, że do rozpoczęcia wspólnego życia potrzebny jest ślub. Inaczej jest cudzołóstwo. Formy zawierania małżeństwa w czasach Jezusa były oczywiście inne. Ale nie o formę chodzi, ale o faktyczne zawarcie takiego związku. Jeśli nie ma formalnego związku, nie ma małżeństwa. To tego nie trzeba wiele. Nie trzeba wesela, nie trzeba gości. Trzeba tylko powiedzieć "tak" przy trzech świadkach: jednym urzędowym - kapłanem - i dwóch zwykłych. To chyba nie takie trudne, co? Jeśli się kochają to taką "trudność" pokonają, nie?
J.