Tomek 08.10.2009 03:33

Nurtuje mnie kwestia ogromnej nierówności poziomu życia w różnych miejscach świata. Skupmy się na kwestii niedożywienia: według ostatnich danych na Ziemi głoduje około miliarda ludzi. Wiadomym przy tym jest, że przy odpowiedniej dawce dobrej woli ze strony mieszkańców krajów rozwiniętych (w tym Polski) problem ten można by wyeliminować - większość z nas wydaje znaczną ilość posiadanych funduszy na rzeczy ogólnie rzecz biorąc nie niezbędne. Oczywiście samymi pieniędzmi nikogo nie nakarmimy, ale przekazując je odpowiednim organizacjom moglibyśmy tzw "krajom trzeciego świata" zapewnić zarówno doraźną pomoc, jak i fundamenty do przyszłego samodzielnego rozwoju. Nie wnikając w szczegóły można z całą pewnością stwierdzić, że gospodarki 30-40 najbogatszych państw są do tego zdolne bez narażania własnych obywateli na głodowanie.
Fakty są jednak takie, że najbogatsze kraje przeznaczają na pomoc zagraniczną nie więcej niż 0,1% swojego budżetu. Osobiście uważam to za zrozumiałe - mamy wolny rynek, więc państwo nie powinno wydawać pieniędzy z podatków na cele nie służące bezpośrednio jego mieszkańcom. To ludzie powinni sami zdecydować jaką część swoich dochodów chcą przeznaczyć na pomoc innym i z czego są gotowi w imię tego zrezygnować. Tak też decydują, a skutki są takie, jak widzimy - czyli marne. Wniosek nasuwa się sam - jesteśmy zbyt egoistyczni, by móc skutecznie pomóc.
Czym więc powinien zając się człowiek mający świadomość tego stanu rzeczy? Staraniami o zmianę świadomości (albo raczej moralności) współobywateli? Czy może należy uznać, że egoizm jest nienaruszalną częścią naszej natury i rzucić się wraz z nimi do pracy budującej (nasz) dobrobyt, tak by wspomniane 0,01% mogło za parędziesiąt lat wystarczyć na naprawienie reszty świata? Proszę tylko nie mówić, że należy zająć się jednym i drugim. Jeśli człowiek ma robić coś naprawdę skutecznie to musi być od tego ekspertem. A nie można być równocześnie ekspertem od wpływania na ludzkie sumienia (o ile w ogóle można takim być) i od budowy autostrad.
Można oczywiście też uznać, że liczy się tylko moje sumienie i na przykład zostać wolontariuszem ONZ w jakimś afrykańskim kraju. Problem w tym, że bez wsparcia odpowiednimi środkami materialnymi garstka wolontariuszy wiele nie zmieni (a przynajmniej nie na długo). Tak więc jest to trochę jak budowanie domów na piasku...
Powtarzam więc podstawowe pytanie: Czy możliwe jest wpłynięcie na sumienia ludzi (jako OGÓŁU) tak, by byli skłonni do realnych (nie symbolicznych) poświęceń dla innych (obcych)? Czy przeciętny (tzn uśredniony - będący wypadkową OGÓŁU) człowiek jest do tego w ogóle zdolny?

Odpowiedź:

Najpierw zapytałeś czym się masz zając, a potem, powtarzając pytanie, czy możliwe jest na wpłynięcie na ludzkie sumienia ;)

Problem panującej w świecie nierówności w poziomie rozwoju poszczególnych jego zakątków nie jest nowy. Jest poruszany przez gremia międzynarodowe (ONZ) i Kościół już ponad pół wieku (Encyklika Populorum progressio wydana została w 1967 roku). Nie ma się co łudzić. Sam nie zmienisz ludzkiej mentalności. Możesz tylko przyłączyć się do tych, którzy próbują ja zmienić. Ale pewnie i tak najskuteczniej pomożesz angażując się w sprawę czy to zbierając fundusze, czy to na miejscu starając się pomóc tym, którzy żyją w biedzie...

Tylko że nie jest to jedynie problem pieniędzy. tych swego czasu w kraje biedne wpompowano całkiem sporo. I co? Nic. Cześć tej pomocy przywłaszczyli sobie różni notable z tamtych krajów. A ludzie dalej żyją w nędzy... Więcej, rozdawnictwo przyczyniło się do pogłębienia kryzysu. PO co pracować, jak i tak nie można wypracowanego sprzedać, bo bogate kraje rozdają za darmo?

Tak naprawdę nie pieniądze trzeba dać, ale nauczyć tych ludzi sobie radzić. Do tego owszem, trzeba pieniędzy. Ale też edukacji, inwestycji i innych, temu podobnych... Trzeba wykorzystać największy potencjał: ludzką zaradność... Tylko rozdając niczego się nie zmieni...

J.
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg