Poszukujący Boga 31.10.2023 21:52

BARDZO PROSZĘ O POWAŻNE ROZWAŻENIE PYTANIA I O JAKĄKOLWIEK ODPOWIEDŹ, TO OGROMNIE WAŻNE!!!
Co zrobić w sytuacji, gdy mam wątpliwości w wierze? Wspomagam się świadectwami, próbuję sobie wytłumaczyć, że Bóg naprawdę jest - nie mówię tylko o jakichś spektakularnych cudach, bo można i tak wszystkie podważyć. Chodzi mi o różne sytuacje życiowe - Odpowiadający może uznać mnie za heretyka lub kogoś zdesperowanego, ale rozmawiam z wieloma osobami na ten temat, także z teologami. I mówią do mnie o różnych sytacjach z życia, które w jakiś sposób sugerują, że jakby ktoś nie tyle ingerował, wsadzając palec w czyjeś życie, ale tak jakby nadawał róznym okolicznościom swoisty bieg, właściwy kierunek, nie naruszając wolnej woli człowieka i znajdując rozwiązanie danej sytuacji często w taki sposób, o jakim nigdy nie śniliśmy. Jakby TEN KTOŚ bardzo delikatnie, z niezwykłym wyczuciem, precyzją pomagał człowiekowi? Człowiek nie zdaje sobie sprawy z tego na początku, ale później jakby wyciąga wniosek, że z perspektywy czasu pewne zdarzenia, sytuacje (będące niejednokrotnie nie po naszej myśli) przyniosły jednak coś dobrego. Ja nie wiem, czy to jakieś moje urojenie albo herezja, bujna wyobraźnia humanisty, czy raczej jest w tym jakiś głębszy sens?
Gdy skonfrontuje się takie rzeczy, np. z osobą sceptyczną, to zawsze znajdzie się wyjaśnienie racjonalne, które nie wymaga wprowadzania Boga do jakiejś sytuacji i wtedy wszelka nadzieja wypływajaca z wiary zostaje podważona, poddana w wątpliwość. Wtedy pojawia się pytanie, które dostrzegłem gdzieś w wypowiedzi osoby będącej ateistą - dlaczego od razu, Katoliku, zakładasz, że to, co się stało jest przejawem jakiegoś działania Boga, skoro może być miliony innych przyczyn, więc dlaczego wszystko wyjaśniasz Bogiem, wszystko przypisujesz Bogu? Może w Twojej głowie, Katoliku, jest to już zakorzenione przez indoktrynację wpajaną od najmłodszych lat? Może ten cały katolicyzm tak zlansował Twój mózg, że od razu odwołujesz się do Boga? I zaczyna się wykład itd.
Gdyby postawić przed właśnie taką wojującą ateizmem osobą (która posiada ogromną wiedzę i popularyzuje ateizm w sposób bardzo merytoryczny i wyważony)np. samego ks. prof. Michała Hellera czy innego wielkiego teologa i filozofa, to argumenty wielkiego uczonego czy nawet przeciętnego chrześcijanina zostałyby zmiecione z powierzchni Ziemi? Przeczytałem bardzo dużo i taki ateista i tak podkopałby czy, mówiąc potocznie, zaoroałby wszystko, co powiedziałby np. ks. Heller (używając logicznych argumentów), a publika i tak by klaskała? Taka wymiana argumentów mogłaby trwać w nieskończoność - słuchając jej, osobiście czułbym się coraz bardziej zagubiony, przytłoczony i po prostu bym zgłupiał, zwiarował. Uważam, że wprawny ateista podważy każdy argument - powtarzam - każdy - czego by on nie dotyczył - i ze swojej strony wykopie dół dla wiary. Taka osoba, popularyzująca ateizm, zakładam, że rozłożyłaby na łopatki niejednego wykładowcę teologii z tytułem profesora w dyskusji - i tak chyba też się zdarzało.
Ale z drugiej strony - te wszystkie sytuacje życiowe, cuda, jakieś podziękowania umieszczane w sanktuariach maryjnych, wota, świadectwa, rozmowy o różnych doświadczeniach - czy to wszystko jest jedynie przypadkiem? I to nie jest jedno świadectwo, ale miliony, powtarzam - miliony świadectw, które w jakiś sposób mają coś wspólnego. Na ten komentarz z pewnością też znalazłoby się wiele argumentów obalajacych samą słuszność takiej myśli i pogrzebującą ją jak cała wiarę w sposób sceptyczny, wylewajaca lodowatą wodę z wiadra, aby brutalnie ostudzić jakikolwiek entuzjazm czy nadzieję. Argumenty na rzecz ateizmu wypełnią każdą przestrzeń, jaką stwarza nadzieja wypływająca z wiary, zgaszą każdy płomień nadziei, nie dadzą tonącej w otchłani wątpliwości, wątpiącej osobie zaczerpnąć chociażby oddechu ponad powierzchnią wody. Zawsze znajdą wyjaśnienie tego, że wiara jest pełna sprzeczności, zawsze odnajdą punkt zaczepienia, by wszystko zanegować, zawsze podetną nogi i to w sposób poprawny metodologicznie i merytorycznie.
Nie wiem, jak się do tego odnieść, nie wiem, co zrobić w tej sytacji. Dodam, że jestem autorem pytania dotyczącego wątpliwości w wierze. Co ja mam zrobić? Gdzie dalej iść, aby nie zwariować? Co Odpowiadający o tym sądzi? Co zrobić, aby nie mówię mieć pewność, ale co najmniej jakieś tchnienie, że ON faktycznie jest?

Odpowiedź:

No tak.. Nie Ty zadałeś poprzednie pytanie?

Jak już chyba pisałem w jednej z odpowiedzi na też chyba Twoje pytanie, spór rozumu w kwestii wiary czy niewiary to sprawa tak naprawdę prawdopodobieństwa. W życiu zazwyczaj kierujemy się tym, co bardziej prawdopodobne. Można oczywiście powiedzieć, jak mówią wojujący ateiści, że to, co wierzący w istnienie Boga nazywają zasadą antropiczną, czyli że istnienie takiego świata, w którym mogło zrodzić się życie i my sami, jest skrajnie nieprawdopodobne, jest skutkiem faktu, że istnieje nieskończenie wiele różnych wszechświatów, z których tylko w tym jednym naszym, to skrajne nieprawdopodobieństwo się spełniło. Tylko co jest bardziej prawdopodobne: że istnieje jedne Bóg, który to wszystko stworzył czy że nieskończenie wiele różnych wszechświatów, które wzięły się z niczego? I jednego i drugiego zmysłami nie możemy poznać. Dlaczego uznawać, ze to drugie jest bardziej prawdopodobne? Przecież zakłada nieskończenie więcej różnych istnień niż istnienie tylko jednego Stwórcy. Czyli złośliwie twierdząc, jest nieskończenie bardziej prawdopodobne...

Podobnie rzecz się ma z innymi sprawami. Uczciwa nauka wychodzi od faktów. I ani nie pomija milczeniem tego, czego nie potrafi wytłumaczyć, ani w zderzeniu z cudem nie twierdzi "to niemożliwe" jeśli wprzód sprawy nie zbada, prawda? A tak właśnie nieraz robią osoby, które wypowiadają się o cudach eucharystycznych: nie widziały, nie badały, ale wiedza, bo mają wiedze ogólną i dlatego twierdzą, ze to niemożliwe. Czyli możliwe jest tylko to, co już zbadane i co mieści się w głowie? Smutny obraz poszukującego prawdy naukowca...

Powtórzę raz jeszcze, bo pisałem w ostatnim czasie wiele razy: w tej dyskusji wiary i nauki istotne jest nie tylko to, co możliwe, ale i to, jak bardzo prawdopodobne. Przecież w praktyce życia codziennego nie chodzimy po drogach w kaskach prawda? A przecież zawsze coś nam może spaść na głowę, chociażby dachówka. W samochodzie zapinamy pasy, ale nie rezygnujemy całkiem z podroży w obawie o wypadek, choć codziennie się zdarzają, prawda? I korzystamy w domach z gazu, choć zdarzają się związane z tym nieszczęśliwe wypadki. Po prostu spójrz na proporcje pewności i niepewności. I nie panikuj...

J.

 

 

 

 

o tak naprawdę jedynie przejaw tego

 

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg