Gośćó 30.05.2012 23:55
W jednej z odpowiedzi przeczytałam, że Bożą "wolą jest, byśmy prowadzili prawe życie. Z innych spraw rozliczać nas nie będzie." (http://zapytaj.wiara.pl/pytanie/pokaz/11906f) I tak sobie pomyślałam, że to może być również odpowiedź na moje wątpliwości, które mną targają, mianowicie chciałabym wyjść za mąż za człowieka wyznającego inną religię i wyjechać na tzw. Zachód, do jednego z bardziej zlaicyzowanych krajów Europy. Jedyne, co mnie powstrzymuje to wątpliwości, czy moje przyszłe dzieci wyjdą na ludzi i czy będą wierzyły w Chrystusa. Zastanawiam się, jaka będzie moja w tym wszystkim odpowiedzialność, czy Bóg nie powie mi kiedyś, że gdybym została w Polsce i wyszła za mąż za katolika, to moje dzieci nie smażyłyby się w piekle. Jestem z moim narzeczonym szczęśliwa i jestem szczęśliwa zagranicą, jestem też świadoma, że nie wiadomo tak naprawdę, czy moje dzieci z katolikiem i w Polsce byłyby lepsze, ale można przewidywać, że zagranicą warunki do wychowywania dzieci będą gorsze. Jestem rozdarta między miłością do narzeczonego i do dzieci - to, co dobre dla nas, nie będzie dobre dla dzieci, i vice versa. Kiedy słyszę, że Bóg wymaga ode mnie miłości, to ja nie wiem, którą się kierować - miłością do Boga? Własną? Do narzeczonego? Do dzieci, których jeszcze nie mam? Jeśli chodzi o trzy ostatnie, to przynajmniej wiem, do czego dana miłość mnie przynagla, ale do czego przynagla mnie miłość Boga - nie wiem. Bo może żaden z moich wyborów nie będzie przeciwko miłości do Boga. Może moja miłość do narzeczonego pochodzi od Boga - zresztą, jak na razie przynosi dobre owoce. Wybór klepania starej biedy w Polsce, z mężem katolikiem, albo nawet jako panna, to wybór bezpieczny. Tak, Pan Bóg z pewnością kiedyś to doceni i wynagrodzi... ale chciałabym też być po ludzku szczęśliwa na Ziemi! I tak jestem rozdarta. Pomyślałam, że jeśli mam tylko prowadzić prawe życie, to to jest przecież możliwe zawsze i wszędzie. Mogę się wyprowadzić, zawrzeć małżeństwo i wychowywać dzieci - byle prawo i nie muszę gdybać, czy w Polsce moje dzieci byłyby lepsze, bo może wcale by nie były. Jak to jest? A może warunki wszędzie są takie same, bo gdzie większy grzech, tam bardziej rozleje się łaska, a zresztą Bóg nigdy dozwala na pokusę ponad siły? Tylko dlaczego w takim razie w jednym kraju jest więcej zdemoralizowanych ludzi, a w innym mniej, skoro Bóg każdemu daje wystarczająco dużo siły do walki z grzechem?.. Zupełnie nie wiem, jak mam postąpić.
Czytałem Twoje pytanie z mieszanymi uczuciami. Bo z jednej strony masz dużo racji, z drugie, ma się wrażenie, że nie wiesz, w jakie kłopoty się pakujesz...
Tak, to prawda, że zostanie w Polsce nie gwarantuje lepszego wychowania dzieci. Nie jestem nawet przekonany, czy wyjazd na zachód oznacza większe narażenie na demoralizację. Na nią są narażeni może bardziej ludzie wykorzeni ze swojego środowiska (zmiana miejsca zamieszkania w Polsce wystarczy), ale nie znaczy to, ze nie mogą mieć twardego moralnego kręgosłupa. A mieszkanie wśród ludzi lekceważących Boże prawo wcale nie musi oznaczać, że dzieci też tak będą na życia patrzyły. W wychowaniu ważne jest nie tylko środowisko, ale i postawa rodziców. Przede wszystkim zaś osobiste wybory młodych ludzi. Ci wychowywani w otoczeniu, w którym na wszystko się pozwala mogą szybciej nauczyć się mówić złu "nie"...
Z drugiej strony piszesz, że Twój ukochany wyznaje inna wiarę... Jeśli chodzi o inne wyznanie chrześcijańskie - pół biedy. Jeśli inną religię - będą kłopoty. Przede wszystkim jako katoliczka na zawarcie małżeństwa z akatolikiem musisz mieć zgodę biskupa. Stara się o nią proboszcz, więc tylko czekacie na decyzję, ale nie jest to czysta formalność. Po drugie... A co będzie, jeśli ukochany zechce wychowywać dzieci zgodnie ze swoją wiarą?
No i najniebezpieczniejsze: jeśli Twój ukochany to muzułmanin, pamiętaj, że jeśli tylko znajdzie się w otoczeniu podobnych sobie, stracisz swoją pozycję. W islamie kobieta naprawdę niewiele znaczy. W Polsce, gdzie muzułmanów jest niewielu to nie problem. Ale w krajach Zachodu bywa ich całkiem sporo...
J.