Nawrócona 15.01.2024 18:00

Zacznę od tego, że jestem nawrócona od 2 lat. To, co mi najbardziej przeszkadza to strach przed popełnieniem grzechu ciężkiego. Przez 2 czy 3 lata nie praktykowałam i zachowywałam się grzesznie z premedytacją. To mnie powstrzymywało przed powrotem do Kościoła. Przeżywam niewyobrażalne katusze. Jeszcze gorsze niż te 2-3 lata temu. Wiek 17 lat to był jedyny okres w życiu, kiedy dużą wagę przywiązywałam do wiary.

Kiedy odeszłam od tego (nie mylić z apostazją) , to właśnie z powodu widzenia religii jako samych zakazów. Rodzice niby akceptowali moją religijność, ale miałam wrażenie, jakby uważali mnie za oderwaną od rzeczywistości. Pewnie podświadomie chcieli i próbowali mnie odwieść od ważnych dla mnie reguł. Czasami kazali mi wyluzować. Np. Kiedy w telewizji leciała scena z pocałunkiem z języczkiem lub zobaczyłam coś co w moim odczuciu było seksualne, a ja zakrywałam oczy albo co do leczenia się wahadełkiem. Nieraz słyszę, czy przypadkiem nie wybieram się do klasztoru. Strasznie mnie takie komentarze wkurzają i smucą. Jednocześnie mówią, że mogę wierzyć w co tam chcę. Hipokryzja. Denerwuję się kiedy ktoś mi proponuje coś niereligijnego. Zachowywałam się też tak niekiedy, jak nie chodziłam do kościoła.

Pochodzę z raczej laickiej rodziny. Jak byłam młodsza, to bardziej akceptowano wszystko co religijne. Im ja i moje rodzeństwo stawało się starsze, tym coraz bardziej wrogi stosunek do wierzących. Oczywiście nie żyję w jakiejś patologii, tylko krzywo na mnie się patrzą, jak mówię że czegoś nie zrobię, bo jestem wierząca. Najbardziej to chciałabym pozbyć się tego strachu przed ciężkim grzechem. Z osobistych powodów wyprowadzka przez długi czas nie będzie wchodziła w grę. Jak sobie z tym poradzić?

2. Głównie mam na myśli wszelkie utrzymywanie kontaktu z kimś kto nie postępuje według przykazań. A i nawet jak wierzący, to nie ma gwarancji, że któregoś aspektu nie zlekceważy. Chodzi o znajomych obchodzących Halloween. To satanistyczne święto. Problem w tym, że pewnie każdy to teraz świętuje.Nie, że wszyscy znajomi, tylko ogólnie ludzie. Kiedyś piosenki o tym święcie że względu na melodię się podobały, szkieleciki śmieszyły, a teraz nie mogę słuchać tego, bo nie lubię mrocznych klimatów. Dorosłam. Taki strach jest, że już sama rozmowa czy umówienie się z nimi to grzech ciężki. Ci raczej nie są wierzący. Nie sądzę, by zmienili zdanie. Mimo to akceptują mój punkt widzenia. I nie chcę zrywać z nimi kontaktu. Ogólnie są pomocni, życzliwi, dużo razy mi pomogli. Co zrobić? Na pewno upominam w taki sposób, że nie uczestniczę w takich zabawach jak ktoś zaprosi, nie chwalę strojów upiorów, kiedy mnie ktoś zapyta czy ładny, odpowiadam że za straszny. Czy mam od razu nie lubić kogoś jak ktoś to obchodzi?

3. Czy mogę się cieszyć z dobrych rzeczy, jakie mi się przydarzyło kiedy miałam laicki styl życia?

Odpowiedź:

Hm. Mam problem z odpowiedzią na Twoje pytania. Wynikający z tego, że nie bardzo wiem, czy faktycznie nie przesadzasz. Nie z religijnością jako taką, ale z tym, bojąc się popełnienia grzechu ciężkiego chyba w zbyt wielu rzeczach go widzisz. Wierność przykazaniom jest w wierze czymś ważnym. Nie może jednak zdominować naszego życia wiary, stać się głównym jej wyznacznikiem. I gdy te Twoje widzenia spraw otoczenie zaczyna odbierać jako coś w rodzaju ataku na siebie... Nie wiem, nie potrafię problemu rozstrzygnąć. Nie wiem gdzie postawić granicę...

Poradziłbym tak: postaraj się najpierw skoncentrować nie na unikaniu zła, ale na tym, co dobre. Po prostu staraj się czynić dobro. Zła unikaj tam, gdzie jest ewidentne. I staraj się nie narzucać swojego osądu innym: rób jak uważasz za słuszne, ale staraj się to robić tak, by inni nie odbierali tego jako narzucanie. Bo postrzeganie religii jako systemu zakazów, których przekroczenie zaraz czyni grzesznikiem to jednak trochę wypaczony obraz religijności. Sama musisz to w sobie przepracować. Bo skoro - jak piszesz - przeżywasz z tego powodu niewyobrażalne katusze, to coś tu jednak jest nie tak. Koncentrowanie się na dobru - na modlitwie, życiu sakramentami, życzliwości wobec bliźnich, dobroci - to jest to, co powinno charakteryzować człowieka religijnego Znasz owoce Ducha Świętego, prawda? "Miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie". Staraj się żyć tak i wierzyć tak, by takie postawy się w Tobie pojawiały. Bo jeśli wiara jest udręczeniem w końcu i tak ją porzucisz. Bo nie da się żyć w ciągłym strachu.

Ta się zastanawiam.. Czy nie diabłu może o coś takiego chodzić? O to, byś porzuciła wiarę? To chyba właśnie on stoi za tym Twoim strachem, za tym traktowaniem wiary jako zbioru zakazów...

A co do konkretów.... Wahadełkiem oczywiście się nie lecz. Nie musisz jednak rozdzierać szat, gdy się o tym mówi. Powiedz po prostu że dla Ciebie to szamaństwo i tyle. Bez bicia się o sprawę. Co do scen nieprzyzwoitych... Zamykaj oczy odwracaj wzrok, jeśli Cię coś niepokoi, ale bez ostentacji. Po prostu się otoczeniu nie narzucaj... I, co chyba ważne, bo piszesz o tej wyprowadzce, nie traktuj tego swojego otoczenia jako czegoś, co sprawia, że Ty grzeszysz. Nie, jeśli oni grzeszą, to nie znaczy, że grzeszysz Ty. Twoim zadaniem nie jest ciągle natrętnie ich upominać, ale dawać świadectwo dobra. Piszesz, że najbardziej boisz się popełnienia tego grzechu ciężkiego. Otóż to: Ty się boisz, widzisz go w zbyt wielu rzeczach, a otoczenie odbiera to jako dezaprobatę wobec siebie... Zrozum ich. Wahadełko, sceny pocałunków, to nic dobrego, ale nie trzeba zaraz stawiać sprawy tak, jakby chodziło o nie wiadomo co. Chyba faktycznie przydałoby Ci się więcej wyluzowania. I chyba tak by byłlo, gdybyś przestała się bać.... Wiem, ze strac to coś, co nie od nas zależy, ale trzeba sobie wytłumaczyć, że Bóg nie jest kimś, kto czyha na nasze potknięcie, by zaraz wtrącić nas do piekła. Jeśli nie chcesz grzechu, starasz się, to nie jest tak, że musisz się bać, że grzech ciężki popełnisz. Nie popełnisz, bo się starasz, prawda? Nie bój się, zaufaj, że Bóg jest naprawdę dobry. I Ty dobra szukaj. Powtarzam to trzeci raz, ale tak właśnie trzeba: szukać dobra.

2. Tu pojawia się to samo, co w kontaktach z rodziną. Nie ma się czego bać: to nie Ty świętujesz to święto, a oni, Ty grzechu nie popełniasz. I nie musisz im w kółko ze strachu przed własnym grzechem powtarzać, że to źle. Wystarczy jeśli przyjaźniąc się z nimi pokażesz swoją postawą - jak to już chyba pokazujesz, że Ty myślisz w tej kwestii inaczej niż oni... Jeśli rozmawiają o tym, Ty nie musisz się odzywać, możesz odzywać się zdawkowo - jak to zdaje się robisz... Nie bój się, że jak ciut niewłaściwie zareagujesz, to zaraz grzech i to jeszcze ciężki...

3. Jeśli to były dobre rzeczy, to oczywiście możesz się z tego cieszyć. Jeśli dziś oceniasz, że cieszyłabyś się z grzechu... To nie jest takie jednoznaczne. Ot, współżycie przed ślubem. Trzeba żałować, że grzech się popełniło. Że zrobiło się coś, czego Bóg nie chce. Ale bywa przecież i tak, że ta serdeczna bliskość z kimś ma w sobie jakieś dobro. Nieraz skłania do myśli o założeniu rodziny.... To nie jest więc tak, ze trzeba nad tym tylko płakać i rozdzierać szaty. Wolno widzieć w tym i te okruchy dobra.

Jeszcze raz: koncentruj się na dobru. Powodzenia.

J.

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg