kuba
05.04.2007 12:43
Szczęść Boże!
Kościół katolicki wśród grzechów cudzych wyróżnia brak działania w obliczu istniejącego zła, a także brak karania tegoż zła.
Ja mam znajomą, która pracuje w patologicznym środowisku i na codzień styka się z dealerami narkotyków (jedna osoba zmarła z przedawkowania), złodziejami, ludźmi odpowiedzialnymi za pobicia, rozboje, stręczycielami, prostytutkami, antykoncepcją, osobami po usunięciu ciąży (prawdopodobnie miały miejsce 2 takie przypadki, o których krążą plotki).... itp.
Na moje pytanie, czy w miejscu jej pracy podejmuje się walkę z tego typu zachowaniami otrzymałem odpowiedź, że raczej biernie współpracuje się z policją, unika się wychodzenia z inicjatywą ze strachu o własne zdrowie, życie, a przede wszystkim o swoich bliskich - i co najgorsze są rzeczywiście powody do takiego lęku. Podpalane piwnice, szantaże, pobicia.... wszystko to nie jest wyssane z palca. Św. Tomasz z Akwinu mówi, że czasami dla ocalenia większego dobra trzeba przyzwolić na istnienie pewnego zła - czy, więc dla ocalenia własnej rodziny można przymknąć oczy na patologie tego środowiska (zwłaszcza narkomanię i aborcję)? Mój spowiednik powiedział mi, że ja jeżeli nie mam bezpośredniego wpływu na bieg tych wydarzeń, nie jestem ich uczestnikiem, a dowiaduję się tylko z relacji osoby trzeciej o istnieniu takiego zła to mogę osobiście najwyżej się pomodlić, albo podjąć umartwienie w intencji nawrócenia złoczyńców. Cały czas, jednak niepokoi mnie sumienie.... mimo spowiedzi.
Czy wiedząc, że gdzieś dzieje się zło odpowiadamy za nie? Czy strach stanowi wystarczające wytłumaczenie, sprawiające iż nie zachodzi grzech cudzy - jedynie grzech lekki, gdyż nie ma w nas pełnego przyzwolenia i dobrowolności?
Czy wogóle jako katolicy jesteśmy np. zobligowani do tropienia zła, aby je zwalczać (np. szukać klinik, w których dokonuje się aborcji, gdyż wiemy, że takie miejsca są, a jak ich nie tropimy to przyzwalamy na zło) - czy może taka postawa jest już skrupulanctwem?
Czy wogóle mamy być kimś w rodzaju krzyżowców, czy wystarczy gdy ograniczymy się tylko do naszego życia osobistego? Np. jak zachować się w stosunku do kolegi, który żyje ze swoją dziewczyną w konkubinacie i najprawdopodobniej współżyje z nią. Czy tylko się modlić, czy również powiedzieć mu coś?
No i co sądzić o mojej znajomej (osobiście to doradzam jej porzucenie tej pracy i opuszczenie tego zdegenerowanego środowiska, gdyż w zasadzie zgadzam się z jej wytłumaczeniem odnośnie niemożności zwalczenia tamtego zła - chociaż nie ukrywam, że czuję się trochę źle z tego powodu)??
Czy wiedza o istnieniu zła w jakimś miejscu jest grzechem cudzym (zaznaczam, jednak miejsce na które mam wpływ osobisty) ?
Bardzo proszę o pomoc
Odpowiedź:
Uznaj za wiążącą odpowiedź, której Ci udzielił spowiednik. Nie jesteś w stanie interweniować wszędzie, gdzie dzieje się zło. Czytasz zresztą często o nim w prasie. Jak inaczej niż modlitwą możesz walczyć z tym, co dzieje się gdzieś w dalekiej Afryce? Musisz pamiętać, że wymagania moralne dotyczą ludzi. Nie istot wszechmogących. Nie sposób odpowiadać za grzechy wszystkich. Musisz też unikać skrupulanctwa. Upominanie nieznanych Ci ludzi wchodzi w grę naprawdę tylko w wyjątkowych wypadkach. A tych CI bliższych wtedy, gdy istnieje szansa, że upomnienie będzie skuteczne. Inaczej wprowadza się tylko więcej zła...
Kiedy widzimy jakieś zło wcale nie jest tak, że zawsze trzeba podjąc jakieś działanie. W jednej z odpowiedzi wczesniejszych odpowiadajacy tak napisał:
Ksiądz Stanisław Olejnik, w swoim podręczniku teologii moralnej pisze, że obowiązek upominania istnieje, gdy jednocześnie spełnione są dwa warunki:
a) istnieje rzeczywista potrzeba bliźniego apelująca o pomoc
b) istnieje moralna możliwość takiego upomnienia
Nie mogą upominać ci, którzy w tym samym przedmiocie ciężko upadają, gdyż upominanie w takim wypadku byłoby aktem obłudy i zapewne byłoby nieskuteczne
Samo upomnienie powinno być podejmowane roztropnie i z taktem, a nawet z pokorą. Inaczej nie tylko będzie nieskuteczne, ale nawet szkodliwe. Nieraz trzeba milczeć i cierpliwie czekać. Zerwać z kimś kto źle czyni należy (taką obawę wyraziła wtedy osoba zadająca pytanie), gdyby miało to być potraktowane jako aprobata dla złych czynów.
I dalej odpowiadający napisał:
Jezus uczył, że upominać powinno się najpierw w cztery oczy, potem przy świadkach, a dopiero potem należy donieść Kościołowi. Od tej zasady odstąpić trzeba wtedy, gdy grzech jest szkodliwy mocno szkodliwy społecznie, daje zgorszenie itp...
Na pewno chrześcijanin nie musi tropić wszędzie zła. Nie byłoby to nawet dobre. Jezus tak nie robił. Szukał raczej dobra. I w sumie nie wypominał ludziom grzechu, jeśli sytuacja tego nie wymagała. Nie karcił celnika Zacheusza, łotra wiszącego na krzyżu, jawnogrzesznicy, nie gnębił za zaparcie się Piotra. Oni wiedzieli że zrobili źle, dlatego Jezus milczał. Polemizował natomiast z faryzeuszami i uczonymi w Piśmie, gdy jakieś zło próbowali przedstawić jako dobro. Lub gdy nie zdawali sobie sprawy albo nie chcieli wiedzieć, jak wielkie zło czynią.
Jak postąpić ma Twoja znajoma? Chyba nie zauważyłeś rzeczy podstawowej. Ona pracuje z tymi ludźmi. Już samą swoja postawą ich upomina. Nie ma sensu moralizowanie, gdy nie przyniesie ono żadnych efektów. Jeśli jest przekonana, że przyjazne bycie z tymi ludźmi da lepsze wyniki w ich resocjalizacji, to nie ma sensu by ich upominała czy na nich donosiła. Bo ta metoda na pewno nie jest skuteczna. Nie ma więc powodu, by - jeśli ma na to siły - dalej w tym zawodzie pracowała. Wszelkie obawy w tym względzie należy uznać na przejaw niepotrzebnego skrupulanctwa...
Jedno tylko naprawdę niepokoi: że sie tych ludzi boi. Oczywiście w pewnych sytuacjach strach jest uzasadniony. Ale generalnie rzecz biorąc nie powinno tak być. W strachu nie da się skutecznie resocjalizować...
J.