Michał 22.07.2017 13:21

Mówi się: "nawracajcie się". Czy mam rację, że to nie chodzi o to by od razu ""nawracać się do: czynienia wszelkich dobrych uczynków i do zaniechiwania wszelkiego zła"" (taki wymóg swoją drogą często frustruje i powoduje bunt u osoby, do której się to kieruje – taki jakby atak ona czuje), ale że to chodzi o to by ""nawrócić się do wiary w dobrą nowinę o dobrym Bogu, o Osobie, która nas kocha i jest bez początku Dobra i bez początku Żywa"" – bo w tym kłamstwo szatana, i grzech pierworodny sprawił powątpiewanie, że może Bóg jest pyszny i ukrywa coś i jest chciwy i zły? A dopiero wiara, że jest odwrotnie, dopiero z tego fundamentu, z tej Skały, na której się buduje, dopiero z tego Bóg pomaga nam walczyć z grzechem, bo bez tego fundamentu, bez ufania Bogu, tylko my sami, ciałem i krwią, próbujemy być dobrzy, i to jest katorga i piach? Jakby zabieranie się do zbawienia od końca? W sensie że, to "nawracajcie się" to jakby "połóżcie fundament" i najpierw ma być wiara w tego "Dobrego Stwórcę z Edenu" i dopiero On da objawienie Syna i wszystko pozostałe i pomoże na tym fundamencie doprowadzić nas do "człowieka doskonałego" i rzeczywiście kiedyś nie będziemy grzeszyć, czyli będziemy czynić dobro i unikać zła i wypełniać prawo? Tylko że najpierw ten fundament? I wtedy jak jest ta relacja do Stwórcy, ufanie, ten fundament, to na tej Drodze jest też inne podejście do problemu osobistego grzechu. Idzie się ufnie do konfesjonału, nie ma skrupułów, nerwicy takiej całej, jest sumienie, żal, Duch Święty? Wiem, że trzeba się aż do krwi opierać grzechowi i nie można sobie tego lekceważyć i świadomie i dobrowolnie czynić zło lub nie czynić dobra, ale chyba musi być ten fundament najpierw? Czy dobrze to widzę?

Pewnie można budować na piasku i ciałem i krwią czynić dobro i unikać zła i później przez ogień wejść do nieba, bo Bóg "doceni" to, że się wybierało dobro a odrzucało zło, ale ja nie chcę już być jednym z takich właśnie – takich co walczą z Bogiem, boją się Go, nie wierzą, i chcą być dobrzy bez fundamentu, w nerwicy, skrupułach, niewoli grzechu. Chcę mieć fundament i wiarę w Dobrą Osobę, Stwórcę, chcę uwolnić się od kłamstwa szatana o pysznym Bogu. Nie chcę czynić dobra i unikać zła samemu, bez fundamentu, na piasku ciała i krwi. Chcę relacji z Bogiem i wypełniać prawo. Narodzić się z wody i z Ducha kiedyś i czcić Boga w Duchu i Prawdzie – bo wierzę, że tylko wtedy będę prawdziwie szczęśliwy i będę miał obiecane życie w obfitości i jarzmo słodkie i brzemię lekkie i Woda Żywa tryskać będzie we mnie. Tak jak apostołowie: „myśmy uwierzyli i poznali…”. Zatem chcę właśnie najpierw uwierzyć – w „Tego Dobrego z Edenu”, i w następstwie tego – poznać Syna. Niech „Ten z Edenu” mi objawi zbawiciela. Ale najpierw właśnie fundament. Czy dobrze to widzę?

Nie potrafię Tego Fundamentu tylko jak na razie położyć i wejść na tę Drogę, i tu cały problem. Kto mi w tym pomoże? Muszę jakoś zacząć od uwierzenia w Dobrą Nowinę o Dobrej, Wiecznej Osobie nie mającej początku. Tak to widzę. Ta Osoba Wieczna z Edenu objawi mi o Synu, o Osobach. Kto lub co mi tylko w tym pomoże? Apostołowie jakoś to osiągnęli: uwierzyli…, i poznali...! Czy czas spędzony z Jezusem i słuchanie Go pomogły im w położeniu tego Fundamentu? Nie wiem. Szukam tego i chcę wejść na tę Drogę.

Zatem czy dobrze to widzę? Czy tak należy rozumieć polecenie: "nawracajcie się". Czy to jest klucz do wejścia na Drogę do żywota wiecznego i zbawienia i prawdziwego wypełniania prawa, a nie martwych uczynków piachu ciała i krwi? Nawrócenie się, czyli położenie fundamentu wiary w dobrą nowinę o dobrym Bogu, o Osobie, która nas kocha i jest bez początku Dobra i bez początku Żywa? I dopiero na tym budowanie z Bogiem wszystkiego?

Dziękuję za odpowiedź.

Odpowiedź:

W pytaniu jest tyle pobocznych wątków, że nie jestem w stanie do wszystkich sensownie się ustosunkować. Nie mogę więc potwierdzić: tak, wszystko to dobrze widzisz. Zasadniczy jednak kierunek jest słuszny. W nawróceniu chodzi o przyjęcie Chrystusa i uczynienie go swoim Panem; o posadzeniu Go, zamiast siebie albo innych bożków na tronie swojego życia. Z takiego postawienia sprawy wynika potem dostosowanie własnego życia do wymagań Ewangelii. 

Jeden z moich profesor porównywał to do - z jednej strony - strzyżenia trawnika, a z drugiej do przerzucenia zwrotnicy. Gdy traktuje się nawrócenie jak strzyżenie trawnika, to niewiele to daje. Bo taka już natura trawy, że ciągle odrasta. Tak i my, jeśli tylko zaciskamy żeby i staramy się żyć po Bożemu. Nawrócenie wymaga zmiany sposobu myślenia; właśnie tego przerzucenia zwrotnicy. Z początku może niewiele to zmienia, ale po czasie okaże się, że ta zmiana toru zaprowadziła w zupełnie inne miejsce... Tak też musi być z nawróceniem: odrzucić swoje ego, a wybrać na swojego Pana Jezusa. A ta decyzja z czasem przyniesie błogosławione owoce. 

Nie znaczy to, że nie należy ze swoimi grzechami i słabościami walczyć. Pozwala to jednak nie działać nerwowo i mieć do tego wszystkiego większy dystans. Skoro już wybrałem Jezusa, muszę tylko konsekwentnie ten wybór powtarzać. Także wtedy, gdy przychodzi pokusa do złego....

Jak taką wiarę "zdobyć"... Nie wiem. Wiara jest łaską. Ale wydaje mi się, że ochrzczonym raczej jej nie brakuje. Muszą tylko podjąć decyzję. Decyzję, w której powiedzą "tak, Panie Jezu, Ty bądź moim Bogiem, a ja będę Twoim uczniem, który zawsze będzie wiernie szedł za Tob; tego chcę, tego pragnę". 

Dobrą okazją ku takim decyzjom jest chwila, kiedy w kościołach odnawiamy przyrzeczenia chrzcielne. Np. podczas liturgii Wigilii Paschalnej. Ale Ty nie czekaj tak długo. Zrób to na modlitwie już dziś. 

Musisz wtedy tylko uważać, by nie oglądać się wstecz. By nie kombinować "A może jednak tę deklarację odwołam? Może poświęcę Bogu życie potem? Może jeszcze trochę pogrzeszę? A może nie warto oddawać Bogu życia?" Nie, zdecydowawszy raz nie cofaj się. I każdego dnia tę swoją decyzję przed Bogiem na modlitwue ponawiaj. Mów, że chcesz być Jego uczniem... 

J.

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg