Gość 17.03.2015 21:41

Szczęść Boże
Zadaję pytanie jako matka 5 dzieci z czego tylko jedno mam przy sobie na tym świecie. Niestety od kilku lat mamy ogromne trudności z utrzymaniem naszych dzieci przy życiu na etapie wczesnej ciąży. Mimo licznych badań nie zidentyfikowano powodu obumierania płodu. Ostatnio sytuacja znów się powtórzyła tym razem niestety było jeszcze gorzej bo była to ciąża pozamaciczna. Za każdym razem to nie tylko traumatyczne przeżycie, ale stały kilkuletni mętlik w głowie, sercu i sumieniu dlatego proszę o odpowiedź na następujące pytania:

1. Gdzie jest granica między realizowaniem słów Boga „bądźcie płodni i rozmnażajcie się”, a przykazaniem „nie zabijaj” bo ja się tak czuję decydując się na poszerzenie rodziny jakbym skazywała z góry własne dziecko na pewną śmierć.

2. Co z „otwarciem na życie” o jakim mówi etyka katolicka przy współżyciu małżeńskim. Czy to stoi wyżej niż „ochrona życia”?. Bo jak widać w moim przypadku najlepszą ochroną życia byłoby nie decydowanie się na kolejne dziecko. Czy to ów otwarcie się na życie to w moim przypadku nie ryzykowanie życia mojego własnego dziecka? Czy to nie jest mało odpowiedzialne?

3. Jak rozpoznać czy śmierć moich dzieci to wola Boga czy może ja ponoszę za to odpowiedzialność dokonując złego wybory (decydując się na kolejną ciąże) skuszona diabłem?

4. Jeśli by miała być to wola Boga to jak zrozumieć Jego o co Panu Bogu chodzi, gdy mi te dzieci zabiera do siebie?. Jaki jest tego cel? Gdzie popełniam błąd? Co chce mi przez to powiedzieć?

5. Jak się mają wszelakie próby ochrony życia poczętego do oddania się woli Bożej ? Ileż można robić badań, brać leków jedne leczniczo drugie już nawet profilaktycznie. Czy to nie podciąga się pod brak zaufania do Boga i wiary w to że to tylko Bóg jest dawcą Życia?

6. Czy ja powinnam do końca już stosować zapobieganie zajścia w ciąże? Nikt nie gwarantuje mi że moje kolejne dziecko przeżyje nawet naprtechnologia na którą poznałam po 4 stracie.

Jest tego kilka, ale ogarnia mnie rozpacz na myśl o śmierci tych moich dzieci, o tym jaka ze mnie matka, o dalszym współżyciu z mężem, o jego odejściu od Boga po tym wszystkim, o wychowaniu jedynaka, o samotnej starości bez gromadki dzieci i wnuczków, o marnym spełnieniu się jako rodzina, o niewiedzy, strachu i ciągłych wątpliwościach.
Za odpowiedź z góry bardzo dziękuję

Odpowiedź:

Proszę przyjąć wyrazy współczucia... Może nie będę odpowiadał po kolei na Pani pytania, choć postaram się w miarę możliwości wszystkie je w jednej odpowiedzi zawrzeć. Po prostu jedno czasem wynika z drugiego i po odpowiedzeniu na pierwsze ne ma sensu rozwijać kolejnego...I z góry przepraszam, jeśli w jakimś miejscu tej odpowiedzi znajdzie się jakaś niezręczność, która Panią zaboli. Nie jest moją intencją sprawianie Pani bólu. Wręcz przeciwnie, chciałbym ten ból złagodzić...

Przede wszystkim proszę pamiętać o w tej sytuacji najważniejszym: nie jest Pani w żaden sposób winna temu, że Pani dzieci w czasie ciąży zmarły. Może Pani nadal starać się o kolejne dzieci bez poczucia winy w ty względzie. Pani nikogo nie skazała na śmierć, naprawdę. A to że Pani poczęła czworo dzieci, które nie przyszły na świat to z perspektywy wieczności szczęście nie tragedia. Pani dzieciom nie dane było żyć na ziemi, ale przecież żyją i są już w niebie. I pewnie są Pani za wasze w mężem starania wdzięczne..

Czy Pani dokonuje złych wyborów... Danie światu nowego życia to prawo i obowiązek małżonków. Do tego wzywa powołujący do małżeństwa Bóg. Na pewno chcąc mieć dzieci nie grzechy Pani. Rozumiem, ze śmierć kolejnych dzieci to wielki ból, że może rodzić takie jak Pani pytania, ale naprawdę nie jest Pani śmierci swoich dzieci winna. Naprawdę... Serce może mówi Pani inaczej, ale oświecony wiar rozum daje inne wskazanie. Bardziej obiektywne niż przeniknięte bólem serce...

Co chce Pani Bóg przez te śmierci dzieci powiedzieć... Nie wiem. Objawienie Boże uczy nas jednak, ze cierpienie niekoniecznie jest karą za grzechy. Jeśli pani sumienie nic wielkiego Pani nie wyrzuca, to na pewno nie jest to żadna kara. A nawet gdyby wyrzucało, to przecież Bóg nie jest okrutnikiem, który w tak straszny sposób miałby się na ani za coś mścić. Coś z biologii Pani organizmu jest nie tak, a Bóg Pani dzieci nie ratuje, tylko zabiera do siebie. Ale nie po to, żeby Panią karać. Na pewno...

Na ile powinna się Pani leczyć... Nie wiem gdzie postawić płot i powiedzieć: tej granicy proszę już nie przekraczać. Wydaje mi się, że skoro już Pani wie, że śmierć tych dzieci to nie Pani wina, może Pani do leczenia podchodzić z większym dystansem. Może Pani, ale nie ma przymusu stosowania nie wiadomo jakich metod. I pani życie  życie Pani dzieci zawsze jest w ręku Boga...

Marne spełnienie się jako rodzina i pokrewne... Nie jest Pani winą, że nie ma Pani więcej dzieci. To już wyjaśniłem. Nie ma w takim razie powodu do oskarżania się o to, że Pani z mężem źle funkcjonujecie jako rodzina, nie spełniacie oczekiwać itd. Taki już wasz bolesny los, ale nie wina. Na pewno Wasza trójka, świadoma tych bolesnych spraw,  powinna dawać sobie dużo więcej miłości. Myślę tu zwłaszcza o Pani mężu, bo ból poronienia/śmierci dziecka w łonie mężów nie dotyka tak bezpośrednio i im zazwyczaj łatwiej się z tym uporać.. więc tym bardziej mają obowiązek kochać...

Powodzenia....

J.

 

 

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg