September 26.09.2016 13:47

Szczęść Boże.

Mam pytanie w nawiązaniu do tego co napisał użytkownik
LOVE dnia 30.08.2016 o 20:19

W zasadzie to chcę dokładnie ponowić te pytania, gdyż nie padła na nie odpowiedź. W komentarzu padły na pewno wartościowe porady czy propozycje postępowania, ale konkretnych odpowiedzi na pytania zabrakło.

Odpowiadający często na pytania związane z pożyciem małżeńskim odpowiada, że powinno być wyrazem miłości. Wyjaśnienie czym ta miłość jest pewnie wielu osobom by pomogło. Zwłaszcza w jaki sposób objawia się ona po stronie mężczyzny, który dąży do aktu w celu zaspokojenia swojego popędu, niejako „kosztem” żony.

I druga kwestia tam wspomniana… „Czy mężczyzna mając świadomość, że do aktu dochodzi dzięki wyrzeczeniom kobiety sam może podczas tego aktu czerpać z niego pełną przyjemność, przeciągać go zamiast zakończyć najszybciej jak to możliwe, skupić się na swoich doznaniach? Po prostu czy może bez wyrzutów sumienia zaspokoić swoje potrzeby (które to przecież były jedynym powodem dla którego do stosunku w ogóle doszło). Czy nie dopuszcza się wtedy jakiegoś grzechu? A jeśli popełnia grzech, to jaki jest sens aprobowania współżycia "dla dobra małżeństwa", skoro podczas takiego współżycia kobieta musi się poświęcać (w jakiejś formie cierpieć) a najważniejszy cel w tym całym ambarasie, czyli zwyczajne zaspokojenie popędu mężczyzny, i tak nie może zostać osiągnięty.”

Odpowiedź:

Miłość jest pragnieniem dobra osoby, którą się kocha. To chyba jedyna sensowna definicja miłości....

Sęk w tym, że w małżeństwie są dwie osoby, które nawzajem powinny się kochać. Mąż żonę, żona męża. Napisałem, ze w sytuacji kiedy żona zasadniczo nie chce współżycia, bo jest dla niej bolesne, trzeba kompromisu właśnie dlatego, że miłość obowiązuje obie strony. Proszę jednak wybaczyć, że nie chcę tu wyznaczać jakichś ostrych granic. Chyba zresztą wytłumaczyłem dlaczego: kompromis w każdym związku będzie wyglądał nieco inaczej.

Od czego będzie zależny w sytuacji, o której pytający pisze? Oprócz konieczności ustępstw z jednej i drugiej strony trzeba wziąć jeszcze tak prozaiczną rzecz jak skalę dyskomfortu żony, która godzi się na współżycie. Jest przecież oczywiste, że jeśli naprawdę bardzo ją to boli, wymaganie od niej współżycia byłoby nieludzki i sprzeczne z miłością. Ale przecież wcale tak bolesne być nie musi. Nie potrafię tego zmierzyć, bo nie ma ani "bólometru" ani "dyskomfortometru"  dlatego nie potrafię jednoznacznie wskazać na jakieś sztywne zasady takiego kompromisu.

Tak, mąż wiedząc że żona godzi się na współżycie mimo wielkiego bólu nie postępowałby uczciwie. Grzeszyłby egoizmem. Żony nigdy nie powinno się traktować jako obiektu mającego zaspokajać seksualne potrzeby. Trzeba się liczyć z jej wrażliwością. Także wtedy, gdy w grę nie wchodzi ból, ale czynniki czysto psychologiczne czy duchowe.

Zwróciłbym jednak też uwagę, że odczuwanie bólu podczas stosunku nie jest czymś naturalnym. Zwłaszcza jeśli wcześniej nie występował. Wskazuje na to, ze coś złego się dzieje. I być może trzeba wizyty u lekarza. A gdy ból wynika z takiej czy innej budowy narządów płciowych, rozwiązaniem też może być stosowanie przy współżyciu pozycji, która ból zmniejszy czy usunie. Nie wiem. Na pewno warto byłoby spróbować jakoś problem bolesnego współżycia usunąć. Ale wiadomo, być może się nie da. I wtedy. trudno mówić, że trzeba tak czy inaczej. W tej kwestii możliwości jest tyle, że nie da się jednoznacznie wyznaczyć, jak powinien wyglądać kompromis.

Dodam może tylko na koniec, że uprzednia niezdolność do odbycia stosunku (to znaczy taka, która istniała od samego początku, a nie taką, która pojawiła się w czasie trwania związku) jest przeszkodą uniemożliwiającą ważne zawarcie małżeństwa.

Podsumowując: proszę nie wymagać ode mnie jednoznacznego wyznaczania zasad tam, gdzie natura zagadnienia nie nadaje się do takich jednoznacznych ocen. Jak to powinno wyglądać w konkretnym związku małżonkowie muszą ustalić sami.


 

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg